Meksyk 2024 – Dia de los muertos
Od kiedy zaczęłam uczyć się hiszpańskiego marzyłam o tym, aby pojechać do Meksyku na dia de los muertos i wreszcie stało się. Było niesamowicie. Jest to naprawdę coś, co warto zobaczyć, a najlepiej samemu uczestniczyć w jakichś celebracjach.
Przygotowania do święta zmarłych rozpoczynają się już kilka dni wcześniej. Na ulicach wystawiane są poprzebierane szkielety i czaszki, wieczorami odbywają się kolorowe parady przebierańców. Bawią się nie tylko dzieci, ale także dorośli. To przykład tego, że święto zmarłych wcale nie musi być szare i smutne, ale można dobrze się bawić wspominając bliskich.
Ciudad de Mexico
Meksyk to miasto zupełnie inne niż te, które znamy z Europy. Mieszka tam dokładnie nie wiadomo ile ludzi, ale w całej aglomeracji mówi się, że ok. 20 mln (czyli tyle, co pół Polski). Mało kto porusza się tam pieszo, więc (poza ścisłym centrum) chodników albo nie ma wcale albo jak są, to nikt nie przejmuje się tym, że krawężniki mają 30 cm wysokości albo że brak jest pokrywy przykrywającej jakąś studzienkę. Bogatsi jeżdżą wszędzie samochodami, a multimilionerzy latają helikopterami. Zwykli ludzie korzystają m.in. z metra i z autobusów miejskich. Metro wygląda jednak nieco inaczej niż do tego przywykliśmy. Wprawdzie porusza się po torach, jednak sam skład jedzie na kołach z oponami. Odległości pomiędzy stacjami są dość duże. Nie liczmy na to, że drzwi są wyposażone w fotokomórkę. Skład wjeżdża na peron, otwierają się drzwi. Wtedy pędem ludzie wyskakają ze środka, gdy w tym samym czasie inni już muszą wsiadać. Kilka sekund i drzwi zamykają się, skład odjeżdża. Nikogo nie interesuje, czy drzwi kogoś przytrzasnęły, ani czy wszyscy wsiedli. Będąc większą grupą nie liczmy, że wszyscy wsiądą przez jedne drzwi. Należy ustawić się wzdłuż peronu co kilka kroków i próbować dostać się do środka różnymi drzwiami. Trzy pierwsze drzwi przeznaczone są wyłącznie dla kobiet z małymi dziećmi. Warto z nich skorzystać, ponieważ jest nieco mniejszy tłok. Trochę lepiej wygląda sytuacja w autobusach. Wprawdzie ich stan techniczny pozostawia wiele do życzenia, drzwi nie zamykają się w ogóle albo przywiązane są sznurkiem, jednak znacznie łatwiej jest wsiąść i wysiąść gdzie się chce.
Miasto Meksyk jak na mój gust nie jest zbyt piękne, ale można w nim znaleźć kilka ciekawych miejsc. Z pewnością polecam wjazd na taras widokowy budynku Torre Latinoamericana, z którego rozpościera się przepiękny widok na całą aglomerację. Podobno przy dobrej pogodzie można wypatrzyć Teotihuacan. Mi się niestety nie udało. Budynek to raczej relikt komunizmu, ale przetrwał już kilka trzęsień ziemi. Bilety są dostępne na dole budynku, bez kolejki. Kolejny obowiązkowy punkt zwiedzania to z pewnością Palacio de Bellas Artes, który poza przepiękną fasadą skrywa w sobie ciekawe malowidła ścienne artystów takich jak Diego Rivera (mąż Fridy Kahlo). Także i w tym wypadku bilety kupimy bez problemu w kasie muzeum.
Będąc w Meksyku nie można pominąć wizyty w La Casa Azul, czyli w Muzeum Fridy Kahlo w dzielnicy Coyoacan. Muzeum jest bardzo oblegane i tu już należy kupić bilety przez Internet z dużym wyprzedzeniem. Mimo, iż nie jestem fanką muzeów to akurat mi się podobało. Można w nim zobaczyć jak żyła Frida, a nawet jakie stroje nosiła oraz jakich urządzeń używała żeby było jej łatwiej poruszać się mimo choroby, na którą cierpiała.
Punktem obowiązkowym jest oczywiście wizyta w Centro Historico, gdzie przy Zocalo (Plac Konstytucji) zobaczymy Palacio Nacional, a także wejść możemy do kościoła Catedral Metropolitana de la Ciudad de México (wstęp bezpłatny) oraz do Museo del Templo Mayor, gdzie zobaczyć możemy pozostałości Tenochtitlan, czyli stolicy państwa Azteków. Same ruiny oglądać można za darmo z ulicy, jednak warto wejść do wewnątrz muzeum, gdzie znajdują się liczne rzeźby i posągi pochodzące z państwa Azteków. Na Zocalo, zaraz przy katedrze, każdego dnia zobaczyć możemy osoby ubrane w kolorowe stroje z piórami. Ich obecność jest związana z powrotem do kultury i wierzeń przodków, Mexików, który zaobserwować możemy w społeczeństwie stolicy. Oddają się tam rytuałom oczyszczania, modlą się. Za opłatą dokonają oczyszczenia duszy i ciała także turysty.
Dla zainteresowanych prekolumbijską kulturą polecam wizytę w Narodowym Muzeum Antropologicznym w Meksyku, gdzie możemy zobaczyć rzeźby, figurki, garnki, a nawet całe budowle pochodzące z terenu całego kraju. Muzeum jest dość ciekawe i pozwoli chociaż mniej więcej zorientować się gdzie i kiedy żyły poszczególne ludy tubylcze (m.in. Aztekowie, Majowie, Toltekowie, Inkowie).
Będąc w mieście Meksyk warto udać się do dzielnicy Xochimilco (UNESCO), gdzie można popływać kolorowymi łodziami. Kanały są pozostałością systemu transportu wodnego zbudowanego przez Azteków. Aktualnie Xochimilco to miejsce, do którego zwłaszcza w weekendy przyjeżdża dużo lokalsów. Pożyczają łodzie, na których przez cały dzień wraz z całą, dużą rodziną lub znajomymi biesiadują, śpiewają piosenki. Na łodziach poruszają się także grupy Mariachi, którzy za około 40 zł mogą dokonać abordażu na naszą łódź i zaśpiewać wybraną przez nas piosenkę. Wzdłuż kanału znajdują się sklepiki (gdyby komuś zabrakło jedzenia lub picia), bankomat, toalety. Niektóre ,,jadłodajnie” pływają na łodziach i serwują posiłki prosto z wody.
W mieście Meksyk byliśmy pod koniec października. Rano temperatury były dość niskie, bo około 14 stopni, jednak od południa, gdy tylko wychodziło słońce, robiło się ciepło, nawet powyżej 20 stopni. Ciepło utrzymywało się nawet po zachodzie słońca. ,,Niskie” temperatury związane są przede wszystkim z tym, że miasto położone jest na wysokości ponad 2200 m.n.p.m. (!!!)
Jednym z typowych meksykańskich drinków jest tzw. bandera, czyli flaga. Jest to cocktail serwowany w trzech odrębnych kieliszkach przypominających kolory meksykańskiej flagi. W jednym jest sok z limonki (niby zielony), w drugim tequila, a w trzecim sok pomidorowy. Mi niezbyt smakowało, ale warto spróbować.
Teotihuacan
Teotihuacan (UNESCO) to jedno z najbardziej znanych stanowisk archeologicznych w Meksyku położone około 1h od miasta Meksyk. Można tam zobaczyć pozostałości miasta Azteków, w tym zwłaszcza majestatyczne zabytki w postaci Piramidy Słońca i Piramidy Księżyca oraz Świątynię Pierzastego Węża. Obszar Teotihuacan jest naprawdę duży, więc mimo że przyjeżdża tam mnóstwo turystów nie ma tłoku, a bilety można szybko nabyć w kasie przy wejściu. Teraz mogę powiedzieć, że były tam również najciekawsze i najładniejsze pamiątki ze wszystkich miejsc, jakie odwiedziliśmy w trakcie naszej wyprawy.
W pobliżu Teotihucan warto skorzystać z ofert jednej z restauracji, które położone są w skalnych jaskiniach znajdujących się pod ziemią. Z czystym sercem mogę polecić restaurację Mictlan.
El Tule
Główną atrakcją tej mieściny jest cypryśnik meksykański. Drzewo to ma podobno około 2000 lat i rzekomo najszerszy pień na świecie.
Mitla
Miasteczko Mitla słynie przede wszystkim z małego stanowiska archeologicznego Zapoteków, w którym możemy zobaczyć m.in. ruiny pałacu.
Hierve el Agua
70 km od Oaxaca znajduje się system ciekawych formacji skalnych przypominających wodospady. Zostały one ukształtowane przez strumienie wody, w których znajdowały się duże ilości węglanu wapnia. Znajdują się tam również niewielkie jeziorka, w których można się popluskać z przepięknym widokiem na otaczające góry. Oczywiście na miejscu są też bary i małe sklepiki, w których można kupić np. kokosy. Warto zejść w dół pod sam ,,wodospad” i zobaczyć jak wygląda on z bliska. Zajmuje to około 20 minut.
Oaxaca
Oaxaca to miasto z bardzo klimatyczną starówką. Jako że zbliżał się dzień zmarłych w trakcie naszej wizyty na każdym kroku zobaczyć można było jakieś ozdoby – szkielety, czaszki, ołtarzyki, kolorowe wycinanki. Można powiedzieć, że były one wszędzie – obowiązkowo w hotelach i restauracjach, ale także na ulicach, w wielu sklepach, a także na prywatnych budynkach, a nawet w ratuszu. 30 października po południu i wieczorem w centrum, przy akompaniamencie orkiestry, odbywały się parady przebierańców. Jest to na pewno miasto, które warto odwiedzić w okresie dia de los muertos.
San Cristobal de las Casas
W wielu miejscach można znaleźć informacje, że jest to jedno z najpiękniejszych miast Meksyku, czy też duchowa stolica stanu Chiapas. Jeżeli chodzi o zabytki i architekturę, to mnie jakoś szczególnie nie zachwyciło. Jest to jednak bardzo dobre miejsce na spędzenie dia de los muertos.
Dia de los Muertos
1 listopada z samego rana pojechaliśmy na trzy cmentarze znajdujące się w pobliżu San Cristobal. Każdy z nich był zupełnie inny, ale już od świtu gromadzili się tam lokalsi.
Na pierwszym cmentarzu groby poprzykrywane były deskami, którą tego dnia należało podnieść, aby zmarły mógł wyjść z grobu i przybyć do żyjących. Na niemalże każdym grobie stała nadpita butelka Coca Coli, która w Meksyku jest napojem narodowym. Z kolei okolice cmentarza można porównać do tego, co dzieje się w Polsce w czasie odpustu, czyli karuzele, stoiska z zabawkami, kiełbaskami, pizzą, owocami, popcornem, generalnie ze wszystkim co można sobie wymyślić.
Gdy przyjechaliśmy na drugi cmentarz ledwo można było już znaleźć miejsce do zaparkowania. Tam z kolei rodziny zmarłych siedziały już przy grobach i spożywały zupę, czy mięso. Co ciekawe, tutaj butelki z Coca Colą stojące na grobach były zamknięte. Generalnie zasada jest taka, że na grób należy przynieść to, co zmarły lubił jeść i pić.
Trzeci cmentarz znajdował się w miejscowości San Juan Chamula. Na tej nekropolii przy grobach śpiewały już nawet grupy mariachis. Zwyczaj jest taki, że rodzina zamawia u mariachis ulubione piosenki zmarłego. Najciekawszym miejscem w tej miejscowości jest jednak kościół, w którym tradycyjne niedzielne msze zastąpione zostały obrzędami będącymi mieszanką katolicyzmu i indiańskich wierzeń. Do środka wejść można było za drobną opłatą; bilet kupuje się w kasie przy kościele. Wewnątrz kościoła, ani na placu przed kościołem (gdy dzwonią dzwonami) nie można robić zdjęć (lepiej naprawdę ich nie robić, żeby nie mieć problemów, ewentualnie lepiej zapytać lokalsa czy można coś sfotografować). Cały kościół wypełniony był wonią różnych kadzideł, a na posadzce leżało igliwie. W poszczególnych częściach kościoła odbywały się różne obrzędy. Ludzie jedli, pili alkohol (pox) i colę, siedzieli na podłodze, śpiewali, ubierali krzyż. Podobno czasem składa się tam w ofierze żywą kurę, której wewnątrz kościoła odbiera się życie. Jest to coś, co z pewnością warto zobaczyć.
W centrum San Cristobal, na ulicach, znajdowało się wiele stanowisk, w których można było pomalować sobie twarz, aby upodobnić się do Catriny. Lepszy makijaż kosztował 50 zł, gorszy 40 zł. Warto przyjść z przygotowanym już wcześniej w komórce zdjęciem albo obrazkiem jak chcemy, aby nas umalowano. Wieczorem w mieście odbywały się parady i koncerty. Całe centrum obstawione było różnymi, często gigantycznymi, ozdobami.
Wizyta w lokalnej manufakturze
W okolicach San Cristobal odwiedziliśmy lokalną manufakturę, w której kobiety szyją stroje, a także różnego rodzaju szale, chusty, obrusy. Mi najbardziej smakowało tam ręcznie robione i wypiekane w zwykłym piecu tacos.
Wodospady Agua Azul
Jest to miejsce typowo turystyczne. Przy parkingu znajdują się różne bary, w których można zjeść śniadanie lub lunch. Wzdłuż rzeki, na której położone są kaskady jest szeroka ścieżka, przy której znajdują się budki z pamiątkami i jedzeniem. W górnym nurcie istnieje możliwość kąpieli.
Wodospad Misol-Ha
Wodospad jest o tyle ciekawy, że ukształtowanie terenu pozwala na to, aby wejść za spadającą wodę. Wymaga to jednak zmoczenia się od stóp do głów. Gdy byliśmy w Misol-Ha stan wody był bardzo wysoki, ale dzięki temu wodospad wyglądał bardziej majestatycznie. Nie można było się jednak przez to kąpać w rzece przy wodospadzie. Nie można było także dojść do jaskini, do której podobno prowadzi ścieżka za wodospadem (aby tam dojść polecam ubrać się w strój do pływania). O dziwo, w tym miejscu poza barem i jedną restauracją nie było żadnych stoisk handlowych.
Palenque
W Palenque możemy zwiedzić zaginione miasto Majów (UNESCO). W tym miejscu warto skorzystać z usług przewodnika, który opowie o tym jak precyzyjnie zbudowane zostały poszczególne budowle oraz gdzie i jak przez różne świątynie przechodzi słońce np. w czasie równonocy.
Campeche
Na szczęście w tej miejscowości spędziliśmy tylko jeden wieczór. Tak naprawdę nie ma tam zbyt wiele do zobaczenia, mimo że miasto jest wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Trochę kolonialnych budyneczków, resztki murów obronnych. Mi najbardziej podobał się nocny pokaz grających i tańczących fontann, który odbywał się przy plaży.
Uxmal
Kolejne miasto Majów (UNESCO), którego cechą charakterystyczną są wyjątkowo piękne zdobienia budynków. Nie ma tam zbyt wielu turystów, ponieważ to stanowisko archeologiczne znajduje się stosunkowo daleko od Riviera Maya, ale za to na żywo zobaczyć możemy pełno dużych iguan.
Merida
Najciekawsze atrakcje Meridy znajdują się przy głównym placu, czyli przy zocalo: Katedra Św. Ildefonsa, Palacio de Gobierno del Estado de Yucatán i Palacio Municipal (ratusz). W czasie naszego pobytu dość przypadkiem trafiłyśmy na wieczorny koncert (pokaz tańców narodowych), który odbywał się dosłownie na ulicy przy zocalo. Mimo, że było już po dia de los muertos w parku stały jeszcze kolorowe, świecące kościotrupy.
Izamal
Jest to tzw. żółte miasto wpisane na listę Pueblos Magicos, czyli magicznych meksykańskich miasteczek. W związku z pielgrzymką Jana Pawła II do Meksyku w 1993 roku i jego wizytą m.in. w mieście Izamal zostało ono pomalowane na żółto i biało, czyli na kolory Watykanu. Poza konwentem św. Antoniego można tam również wdrapać się na piramidę wybudowaną przez Majów (wejście za free).
Ik Kil Cenote
W trakcie wyprawy do Meksyku kąpaliśmy się w trzech studniach krasowych, ale Ik Kil była z nich wszystkich najpiękniejsza. Być może jest ona najbardziej skomercjalizowana, ale widok lian zwisających z góry w trakcie kąpieli w ogromnym okrągłym jeziorku jest naprawdę niezapomniany. Na terenie cenote znajdują się szatnie z szafkami zamykanymi na kluczyk, przebieralnie, prysznice, toalety i restauracje. Wprawdzie cenote ma aż 48m głębokości, ale nie ma się jednak co bać, ponieważ każdy, kto chce zejść schodkami do platform do pływania dostaje obowiązkowy kapok. Jeżeli ktoś nie chce pływać, można zejść na dół i po prostu popatrzeć stojąc na brzegu. Cenote znajduje się kilka kilometrów od miejscowości Piste, w pobliżu Chichen Itza.
Chichen Itza
Chichen Itza to prekolumbijskie miasto Majów na półwyspie Jukatan. Kompleks jest wpisany na listę UNESCO, a ponieważ znajduje się najbliżej Riviera Maja, to zawsze jest bardzo oblegany przez turystów. Na terenie stanowiska archeologicznego znajduje się wiele budowli, w tym największe boisko do gry w pelotę (piłkę), obserwatorium astronomiczne, czy świątynie i grobowce. Jeżeli ktoś chce zaopatrzyć się w jakieś lokalne pamiątki, to jest to dobre miejsce, ponieważ różnego rodzaju straganów jest tu całe multum. Konieczne trzeba się targować. Kupiłyśmy tam m.in. kamienny kalendarz Majów, którego ostateczna cena była 5x mniejsza niż cena początkowa.
Tulum
Ze wszystkich stanowisk archeologicznych w Meksyku, które widziałam, to było najmniejsze i chyba najmniej ciekawe, mimo że jego położenie jest przepiękne, ponieważ znajduje się na samym wybrzeżu Morza Karaibskiego, a tak naprawdę na urokliwym klifie. Budynków jest jednak niezbyt wiele, a dodatkowo jest tam mnóstwo turystów.
Playa del Carmen
Playa del Carmen to typowo turystyczna kiczowata miejscowość na Riviera Maya. Jedyną jego zaletą są piękne plaże (ale trzeba się trochę przejść żeby do nich dotrzeć) i gorąca woda w Morzu Karaibskim. Poza tym, w mojej ocenie, typowo turystyczna tandeta i nic więcej. Nie będę jednak ukrywać, że po dwóch tygodniach podróżowania po Meksyku byłyśmy w niebo wzięte, kiedy okazało się, że jest tam nawet Subway i wreszcie mogłyśmy zjeść zwykłą kanapkę, ze zwykłego pieczywa z serem i warzywami.
Jeżeli ktoś chce zobaczyć prawdziwy Meksyk, to na pewno nie znajdzie go na Jukatanie. Tam wszystko zrobione jest pod turystów, nawet ceny. Żeby zobaczyć cokolwiek z prawdziwego życia w Meksyku zdecydowanie trzeba ruszyć się na północ poza Jukatan. Dla tych, którzy chcieliby zobaczyć cokolwiek więcej niż Riviera Maya polecam skorzystanie z nowo powstałej linii kolejowej Tren Maya. Z tego, co usłyszałam na miejscu, nie jest wskazane wypożyczanie samochodów i poruszanie się na własną rękę, ponieważ lokalna policja może zatrzymać was pod pretekstem byle czego tylko po to, żeby wymusić od was bardzo wysoką łapówkę. Gdyby jednak ktoś chciał samodzielnie pojeździć autem, to drogi są w bardzo dobrym stanie i poza miastami ruch nie jest duży.
Czy w Meksyku jest bezpiecznie? To oczywiście zależy. Rozpoczęliśmy naszą wyprawę w Mexico City i zakończyliśmy w Cancun na Jukatanie, co daje ponad 2000 km drogi. Na szczęście przez cały pobyt nie mieliśmy żadnych przykrych, czy niebezpiecznych sytuacji. Poruszaliśmy się m.in. taksówkami oraz autobusami ADO (taki polski PKS), w tym dwa nocne przejazdy (Mexico City – Oaxaca oraz Oaxaca – San Cristobal). Autobusy międzymiastowe są naprawdę bardzo dobrej jakości. Czyste, wyposażone w rozkładane fotele, toalety, kierowcy ubrani w białe koszule. Przy wkładaniu bagażu do luku otrzymuje się numerek, bez którego nie wydadzą nam go po dotarciu na miejsce i naprawdę tego pilnują. W miejscach typowo turystycznych trzeba uważać na kieszonkowców, ale tak samo (a może i nawet gorzej) jest w Rzymie, czy Paryżu, poza tym wystarczy zdrowy rozsądek (np. nie należy zapuszczać się nocą w ciemne, czy opustoszałe ulice).
W wielu miejscach można płacić kartą, wyjątkowo zdarzały się sytuacje, gdzie przyjmowano wyłącznie gotówkę (czasem także jako płatność za bilet wstępu do ruin). W restauracjach przyjęte jest pozostawienie napiwku w wysokości co najmniej 10%. Należy uważać, ponieważ w wielu restauracjach obsługa sama od razu dolicza do rachunku napiwek, ale zazwyczaj jest on odrębnie wyszczególniony. Zdarzyło nam się jeden raz, że obsługa samowolnie doliczyła sobie napiwek 20%, ale oczywiście było to w Playa del Carmen.
Dla tych, którzy chcieliby dowiedzieć się o Meksyku czegoś więcej polecam dwie książki, które czyta się szybko i przyjemnie:
- ,,Dzieci Szóstego Słońca. W co wierzy Meksyk” autorstwa Oli Synowiec,
- ,,Meksyk. Opowieści Polki zakochanej w kolibrach, pikantnych tacos i Meksykaninie” autorstwa Barbary Piotrowskiej.