Teneryfa i La Gomera 2024
Teneryfa już dawno była w moich planach. Gdy tylko okazało się, że można tam polecieć tanimi liniami bezpośrednio z Gdańska wiedziałam, że to będzie moja kolejna wycieczka. W międzyczasie zrodził mi się w głowie plan nocnego wejścia na szczyt wulkanu El Teide, aby zobaczyć stamtąd wschód słońca. Jak było? Na pewno było to niezapomniane przeżycie… Tyle powiem na wstępie.
W związku z tym, że były bardzo dobre połączenia lotnicze postanowiłyśmy polecieć na Teneryfę aż na 2 tygodnie, ale połączyć to jednocześnie z kilkudniowym pobytem na La Gomerze. Chciałabym kiedyś odwiedzić wszystkie Wyspy Kanaryjskie, a ponieważ La Gomera jest dosyć mała, najlepiej połączyć ją z pobytem na innej wyspie.
Naszym lotniskiem docelowym było południowe lotnisko Aeropuerto Reina Sofia (TFS). Polecam przy zakupie biletu zwrócić dokładnie uwagę, na które lotnisko leci samolot żeby nie okazało się potem, że zarezerwowany przez Was (przypadkowo) hotel albo samochód jest po drugiej stronie wyspy. Dla nas była to dobra lokalizacja, ponieważ z południa wyspy pływają promy na La Gomerę, a dodatkowo na początku, ponieważ akurat przypadł weekend, chciałyśmy zobaczyć Kanion Masca. Nasza bazą wypadową było Los Gigantes, w którym znajdują się super piękne i mega wysokie klify. Nie jest to jednak miejscowość dla lubiących szerokie plaże i nocne imprezy. Mimo że był to wrzesień, to w Los Gigantes bardzo trudno było znaleźć jakiekolwiek wolne miejsce parkingowe. Z tego powodu polecam apartament Apartamento en Los Gigantes, Tenerife, w którym się zatrzymałyśmy. Jest on położony daleko od plaży, na wzgórzu, ale zawsze wzdłuż ulicy było gdzie zaparkować, a do tego z balkonu widać było La Gomerę.
Los Gigantes
Kanion Masca
W czasie, gdy odwiedzałyśmy kanion Masca obowiązywały nowe zasady wejścia. Wejście do kanionu jest możliwe wyłącznie w weekendy. Bilet wstępu należy kupić z dużym wyprzedzeniem przez Internet. Trasę można pokonać tylko w górę albo tylko w dół. My zdecydowałyśmy się na zejście w dół tak, jak większość osób, bo jest to oczywiście przyjemniejsze. Jeżeli idzie się w dół, to przy wejściu do kanionu należy pokazać wykupiony wcześniej bilet na łódkę, która odbierze nas z plaży w Masca i zawiezie do Los Gigantes. Aby dostać się do miejscowości Masca, gdzie zaczyna się trasa wzięłyśmy taksówkę z postoju przy Lidlu w Los Gigantes. Dojazd zajął około godziny. Cieszę się, że nie musiałam jechać tam autem z wypożyczalni, ponieważ od zjazdu w Santiago del Teide robi się dość wąsko, a jeżdżą tam nawet autobusy i ciężko jest się w niektórych miejscach minąć. Gdyby ktoś planował zostawić samochód w miejscowości Masca, to nie będzie to raczej możliwe, ponieważ jest tam tylko kilkanaście miejsc parkingowych, a dodatkowo parkować można tam max 2h. Po dojściu na sam dół na plaże osoby ustawiają się w kolejce do łódki. Nie miało znaczenia na którą godzinę miało się zarezerwowaną łódkę, lecz po prostu w jakiej kolejności udało się stanąć w kolejce. Łódki były dwie i woziły ludzi do Los Gigantes non stop, jednak i tak trzeba było czekać około godziny. Na dole przy plaży nie ma nic, żadnych sklepików, ani restauracji, jedynie budka strażnika.
Cała wycieczka wyszła nam dość drogo, bo około 500 zł na osobę (dojazd taksówką, wejście do wąwozu, bilety na łódkę), ale stwierdziłyśmy, że pewnie już nigdy więcej tam nie będziemy, więc szkoda stracić taką okazję. Czy było warto? Wąwóz jest rzeczywiście bardzo ładny, ale jeżeli ktoś był już w dwudziestu innych wąwozach na świecie, to szału nie było i szczęka nie opada, ale fajnie tam być. Przejście z góry na dół zajęło nam spokojnym tempem około 3h. Szlak jest bardzo prosty; każdy przeciętnie sprawny człowiek może go spokojnie przejść. Na bramce wejściowej sprawdzane są buty; osoby w adidasach i klapkach nie są wpuszczane (trochę przesada, ale takie zasady). Polecam krótkie buty trekkingowe. Każdy dostaje też obowiązkowo kask. Mój kask był na mnie za duży i nie chciano mi dać kasku dla dzieci, więc przydała mi się czapeczka z daszkiem. Inaczej nie wiem jak bym szła, ponieważ kask spadał mi na oczy i wszystko zasłaniał.
Aktualne informacje na temat zasad wejścia i biletów do kanionu oraz biletów na łódki można znaleźć na oficjalnej stronie Camino del barranco del Masca. W związku z tym, że na Teneryfie zasady wejść w różne miejsca ciągle się zmieniają polecam właśnie tam szukać aktualnych informacji.
Park Krajobrazowy Teno Alto
Na zachodnim krańcu Teneryfy, ok. 13 km od Buenavista del Norte, znajduje się księżycowy Park Krajobrazowy Teno Alto, z charakterystyczną biało-czerwoną latarnią na półwyspie Punta de Teno. Dojazd do Punta de Teno jest regulowany i w ciągu dnia można dostać się tam wyłącznie miejskim autobusem za 1 EUR, na rowerze lub pieszo. Droga jest zamknięta już zaraz za Buenavista del Norte, więc aby tam dotrzeć zdecydowałyśmy się skorzystać z autobusu. Najlepiej zostawić auto w okolicach dworca PKS w Buenavista del Norte i tam wsiąść do autobusu numer 369, odjazdy co około godzinę. Szczegóły znajdują się na stronie urzędu miasta TUTAJ.
Będąc w Teno Alto wybrałyśmy się na trekking do górskiej miejscowości Teno, a następnie stamtąd na przystanek autobusowy Camino el Risco (zejście dość strome), gdzie wsiadłyśmy do autobusu nr 369, który zawiózł nas z powrotem na dworzec autobusowy. Widoki były iście księżycowe, ale największym utrapieniem był wiatr wiejący z ogromną siłą. Całość zajęła nam nieco ponad 4h (10 km).
Na kilka dni przed wyjazdem okazało się, że samochodu z wypożyczalni nie można przewieźć promem na inną wyspę. Zonk… Pojechałyśmy zatem naszym autem do Los Cristianos i zostawiłyśmy je tam na parkingu pod jakimś kompleksem sportowym, a następnie z walizami wtarabaniłyśmy się na prom na La Gomerę (prom płynie około 50 minut). W międzyczasie zarezerwowałam drugie auto na La Gomerze w wypożyczalni CICAR, którą naprawdę polecam. Jest to firma, która ma auta na wszystkich Wyspach Kanaryjskich i najprawdopodobniej samochody z tej wypożyczalni można przewozić na inne wyspy. Auto było nowe, ładne i czyściutkie, obsługa bardzo miła, a do tego cena atrakcyjna. Na pewno skorzystam z tej firmy, gdy będę kiedyś na innych wyspach.
Korzystałyśmy z promów Fred Olsen. Wprawdzie bilety kupowałam wcześniej przez Internet, ale na żadnym rejsie prom nie był w całości wypakowany autami, ani ludźmi i bilety można było kupić też w kasie w terminalu promowym.
La Gomera
Ta wysepka zachwyciła mnie przede wszystkim niezbyt dużą liczbą turystów i bardzo dobrymi drogami. Niestety przez cały nasz pobyt po środku wyspy oraz nad najwyższym szczytem Alto de Garajonay, stały wielkie, ciemne chmury. W tym samym czasie na wybrzeżach świeciło słońce. Zjeździłyśmy la Gomerę dookoła, ale najlepsza pogoda była zawsze w Valle Gran Rey. Mieszkałyśmy w Hermigua, ale gdybym miała komuś polecić jakąś miejscówkę na la Gomerze, to na pewno byłoby to Valle Gran Rey z uwagi właśnie na pogodę i stosunkowo duży wybór restauracji oraz sklepów. Reszta miasteczek, to takie raczej dziury.
La Gomera oferuje całkiem dużą ilość różnych ciekawych szlaków trekkingowych. Znaczna część z nich prowadzi przez Park Narodowy Garajonay (UNESCO) i znajdujące się w nim magiczne lasy wawrzynowe. Poza zdobyciem najwyższego szczytu Alto de Garajonay o wysokości 1457 m.n.p.m., warto przejść się również wąwozem Guarimar. Szlaki są proste, ale te w parku Garajonay są dosyć mokre z uwagi na panujący tam specyficzny tropikalny mikroklimat.
Park Narodowy Garajonay
Barranco de Guarimar
La Gomera to przede wszystkim spokój i natura, czyli idealny klimat na wakacje i odpoczynek. To zupełnie coś innego niż zatłoczona Teneryfa z wielkimi hotelami, sznurami samochodów i tłumami ludzi.
Wracamy jednak na Teneryfę, ponieważ czeka nas tam główny punkt wyjazdu, czyli wejście na wulkan el Teide. Po opuszczeniu promu musimy jeszcze przejść jakieś 20 minut z bagażami, aby dojść do naszego porzuconego auta. Niestety, mimo iż krążyłam po Los Gigantes i krążyłam, to żadnych wolnych miejsc w rozsądnej odległości od portu nie było.
Zanim jednak ruszymy w góry poświęcamy jeden dzień na wizytę w Loro Parku. Tak, były tłumy ludzi. Tak, były kolejki. Ale warto! Do zobaczenia jest naprawdę dużo. Należy z góry nastawić się na to, że zajmie nam to prawie cały dzień. Najlepiej kupić bilety przez Internet, żeby ominąć kolejki. Szczególnie podobały nam się pokazy lwów morskich (na tych byłyśmy dwa razy), delfinów, orek i ptaków. Obszar, jaki zajmuje zoo jest dosyć duży, więc naprawdę można się zmęczyć biegając po parku w tą i z powrotem, aby zdążyć na pokazy, które odbywają się o wyznaczonych godzinach.
Pico del Teide
Wejście na szczyt wulkanu Teide (3718 m.n.p.m.) jest reglamentowane. Aby wejść na sam Pico del Teide trzeba wcześniej uzyskać specjalne zezwolenie. O zezwolenie ubiegać można się na stronie Parku Narodowego Teide. Zezwolenie potrzebne jest na wejście na szczyt w ciągu dnia (nawet jeżeli ktoś wjedzie do góry kolejką linową), na wschód słońca i na zachód słońca. Zezwolenia rozchodzą się szybko. Na sezon turystyczny trzeba je rezerwować kilka miesięcy do przodu. Gdy wchodziłyśmy nocą na szczyt nikt nie sprawdzał, czy mamy pozwolenie, jednakże podobno coś się zmieniło i aktualnie sprawdzane jest nawet, czy turyści mają odpowiednie obuwie i strój.
Mniej więcej o północy wyjechałyśmy samochodem z Puerto de la Cruz. Po godzinie dotarłyśmy na parking przy wejściu na szlak na Montana Blanca. Miejsc parkingowych jest tylko kilkanaście, więc warto być tam wcześniej. Jadąc na Teide w środku nocy cała droga była wyłącznie dla nas. Minęły nas może dwa samochody. Jazda na długich światłach była przyjemna i mimo początkowej obawy wjazdu nocą na 2000 metrów za kółkiem czułam się dobrze i pewnie. Dopiero następnego dnia rano, wracając do hotelu, zobaczyłyśmy jakie straszne zakręty i przepaści mijałyśmy. Przed godziną 2 z czołówkami na głowach ruszyłyśmy na szlak. Mniej więcej w tym samym czasie ruszali również nieliczni inni turyści. Początek trasy jest prosty, ale po około godzinie rozpoczynają się już ostre zakosy w górę. Do podejścia jest około 1500 metrów w pionie (mój zegarek wyliczył 1638). Nad nami było przepiękne gwiaździste niebo, dosłownie setki gwiazd nad głowami. Gdy dotarłyśmy do nieczynnego schroniska Altavista zrobiło się naprawdę zimno i wietrznie. Niestety, czułam się coraz gorzej – ból głowy, brak sił, a potem wymioty. Jak się wkrótce okazało, ja – wielka turystka i zdobywczyni szczytów 🙂 dostałam choroby wysokościowej (!). Czegoś takiego jeszcze nigdy wcześniej nie przeżyłam. Byłam w stanie przejść trzy kroki, a potem zasapana musiałam usiąść na kamieniu. W związku z tym, że do szczytu było niedaleko postanowiłam iść dalej; przecież nie był to szczyt po 6000 czy 8000 metrów żeby tam od razu umierać. Jakimś cudem, krok po kroku, niemalże wczołgałam się na szczyt. I to w ostatniej chwili, bo po kilku minutach wzeszło słońce. Widok był piękny. Szczyt był ponad chmurami. Wiało tak strasznie, że prawie zrzuciło nas z tego wulkanu. Może 10 minut na górze i wszyscy zaczęli schodzić, bo w takim wietrze i zimnie nie dało się tam wytrzymać. Przez tą moją chorobę wejście zajęło nam prawie 5h, więc na styk, bo wschód słońca był około godziny 7.
Niektórzy turyści oczekiwali przy górnej stacji kolejki na jej uruchomienie, czyli na godzinę 9, aby ułatwić sobie powrót. Ja jednak mimo wszystko chciałam wrócić na nogach. Jak tylko zaczęłam schodzić, to od razu poczułam się lepiej. Im niżej, tym szybciej wszelkie dolegliwości ustępowały. Nie mam wątpliwości, że powodem choroby wysokościowej była zbyt duża różnica poziomów pokonana w tak krótkim czasie, ponieważ w ciągu 7 godzin przeniosłam się z poziomu 0 (hotel nad morzem) na poziom 3700 metrów. Brak aklimatyzacji i moje ciało zastrajkowało.
Cała trasa zajęła nam łącznie: 10 h, 20 km, 1638 metrów w górę, 2468 spalonych kalorii.
San Cristobal de la Laguna
La Laguna była pierwszą stolicą Teneryfy, a dziś wpisana jest na listę UNESCO. Kolorowe, kolonialne domki, katedra, eleganckie rezydencje. Warto wejść na wieżę w Iglesia La Concepcion, z której rozpościera się widok na całe miasteczko. Wypatrzyć można też góry Anaga i lotnisko Tenerife Norte. Dwie godziny wystarczą na przejście się po mieście.
La Orotava
Miasteczko la Orotava położone jest na wzgórzach nad Puerto de la Cruz. Jest tam wiele pałaców, parków, ogród botaniczny, młyny gofio, czyli uprażonych i zmielonych ziaren zbóż (coś typowego dla Wysp Kanaryjskich). La Orotava jest malutka i najlepiej odwiedzić ją przy okazji jakiejś innej wycieczki.
Góry Anaga
Na północno-wschodnim krańcu Teneryfy znajduje się Parque Rural de Anaga, który jest świetnym miejscem do trekkingów. Niestety, w czasie naszego pobytu góry Anaga prawie cały czas były pokryte chmurami, więc zdecydowałyśmy się spędzić tam tylko jeden dzień. Punktem obowiązkowym było zatem Roque de Taborno, czyli charakterystyczna góra o trójkątnym kształcie. Aby tam dotrzeć najlepiej dojechać autem do miejscowości Taborno. Miejsc parkingowych jest tylko kilka. Na szczęście udało nam się znaleźć jedno przy śmietnikach. Pod kościołem kończy się droga i nie można już dalej jechać. Droga dojazdowa do miejscowości jest dobra i mało uczęszczana. Szlak nie wiedze na szczyt góry. Można ją jedynie obejść dookoła. Na końcu szlaku znajduje się dobry punkt widokowy na ocean i góry Anaga. Cała wycieczka zajęła nam około 2h.
Chmury nie chciały odejść, więc zdecydowałyśmy się zobaczyć słynny skalny korytarz, który znajduje się przy drodze TF-114, a wcześniej był częścią drogi prowadzącej na Pico de Ingles. Można dojechać tam samochodem, ale my zdecydowałyśmy się na godzinny spacer z restauracji Casa Santiago przy drodze TF-12, gdzie znajduje się wygodny parking.
Pogoda nadal nie rozpieszczała, więc podjechałyśmy jeszcze do Centro de Interpretación del Parque Rural de Anaga, skąd startuje tzw. ścieżka zmysłów. Miejsce jest chyba trochę przereklamowane, ale można tam doświadczyć gór Anaga w pigułce.
Miałyśmy już dość chmur i wiatru, więc późnym popołudniem pojechałyśmy jeszcze na spacer do Punta del Hidalgo, gdzie zobaczyć można latarnię morską wyglądającą jak futurystyczna rzeźba.
Montana Guajara
W trakcie naszego pobytu na Teneryfie najlepsza pogoda panowała w Parku Narodowym Teide, ponad chmurami, które ciągle otaczały wulkan. Gdy tylko wjechało się na wysokość ok. 1500 metrów świeciło piękne słońce i widać było bezchmurne, niebieskie niebo. I właśnie dlatego postanowiłyśmy pojechać tam jeszcze raz, ale tym razem na trekking na Montana Guajara. Alto de Gujara jest najlepszym punktem widokowym na wulkan Teide. Zaparkowałyśmy samochód pod Centro de Visitantes de Canada Blanca i ruszyłyśmy. Teoretycznie miejsc parkingowych jest tam dużo, ale koło godziny 11 były już ostatnie wolne miejsca. Po drugiej stronie drogi warto zobaczyć Mirador de la Ruleta i znajdujące się tam skałki.
Trekking jest bardzo przyjemny, przez większość czasu z widokiem wprost na Teide. Całość zajęła nam spokojnym tempem około 5h i 730m w górę.
Garachico
Będąc w okolicy warto zatrzymać się na godzinkę w Garachico, przejść po centrum miasteczka oraz nad oceanem. Zaraz przy rynku, na wybrzeżu, znajduje się duży, darmowy parking.
Naszą bazą wypadową podczas drugiego tygodnia pobytu na Teneryfie było Puerto de la Cruz. Chociaż miasto jest ładne, ma mnóstwo hoteli, barów, restauracji, piękny ogród botaniczny (warto odwiedzić!!!), naprawdę jest tam, co robić, to przez cały czas pogoda była tam taka:
Brak słońca i chmury. W tym samym czasie ponad chmurami w Parku Narodowym Teide albo na południu wyspy świeciło piękne słońce. Podobno pechowo trafiłyśmy, ale gdybym miała wybierać jeszcze raz, to zatrzymałabym się jednak gdzieś na południu, gdzie jest gwarancja słońca. Zupełnie inaczej wstaje się rano widząc słońce, a nie szaro-białe chmury, zatrzymujące się na zboczach Teide i tkwiące tam aż do wieczora.
Miejscem, które odwiedziłyśmy ostatniego dnia, a które okazało się urokliwe i interesujące były piramidy w Guimarze. Jest to cały kompleks kamiennych, schodkowych piramid o prostokątnej podstawie. Na terenie parku jest również muzeum i ogród botaniczny. Spokojnie można tam spędzić 2 godziny albo więcej. Dużą zaletą jest tam również niewielka ilość turystów.
Oczywiście Teneryfa jest piękna i warto tam pojechać, ale w wielu miejscach przeszkadzał mi nadmiar turystów. W Icod de los Vinos ostatecznie zrezygnowałyśmy z zobaczenia wielkiej draceny, ponieważ w całym mieście nie było gdzie zaparkować. W San Cristobal de la Laguna na wjazd na ogromny, płatny parking trzeba było czekać około 20 minut. Na jedynej na wyspie autostradzie zawsze panował bardzo duży ruch. Po każdym pasie jechały auta jeden za drugim. Nawet w jakimś mało istotnym miasteczku El Medano nie było gdzie wcisnąć samochodu i ostatecznie udało nam się wjechać tylko na parking w supermarkecie, do którego i tak się wybierałyśmy po świeżą bagietkę, ser i colę. Nie wiem, jak ludzie tam normalnie żyją, ale nie dziwią mnie teraz napisy, które gdzieniegdzie widziałyśmy ,,tourists go home”. Może należałoby ograniczyć ilość lądujących co chwilę samolotów albo samochodów dostępnych w wypożyczalniach. Pod tym względem La Gomera to zupełnie inny świat.